Tak jak w tytule pojechaliśmy na wczasy do Hiszpanii. Nie była to wycieczka zorganizowana, samolot i apartament załatwialiśmy na własną rękę. Dlatego chcę opisać jak to wyglądało i być może komuś kiedyś przyda się nasza opinia, a i z przyjemnością odpowiemy na pytania i pomożemy.
Polecieliśmy do Alicante. Wcześniej zarezerwowaliśmy samochód (płaciliśmy na miejscu, jednak trzeba mieć dodatkowe 500 euro na koncie, które Ci blokują i odblokowują jak oddasz im auto). Za pomocą GPS dojechaliśmy bez problemu pod adres apartamentu: Calle Victoria, Torravieja.
Nasze apartamenty nazywały się JUMILLA III. Za 2 tygodnie zapłaciliśmy 700 euro, zarezerwowaliśmy jakieś 3 tygodnie przed przylotem (200 euro kaucji płatne przy rezerwacji, reszta na miejscu).
Miejsce: Sama Torrevieja to bardzo ładne miasteczko, jednak miejsce w którym wylądowaliśmy było od miasta jakieś 7km. Do plaży i supermarkatów około 2 km. Okolica apartamentu to domki, apartamenty, kilka barów, kilka małych sklepików, kawiarni- obeszliśmy całą naszą okolice w może 1 godzinkę. Pierwsze stwierdzenie: "ale wiocha!". Jednak znaleźliśmy w pobliżu coś w stylu baru na powietrzu z animacjami, który bardzo nam się spodobał i byliśmy tak częstymi gośćmi (przez cały tydzień codziennie coś innego, imprezy organizowane przeważnie pod anglików bingo, kabarety, zabawy dla dzieci, ABBA).
Apartament: aneks kuchenny, 2 sypialnie, 2 łazienki i duży balkon ze stołem i krzesłami.
Czysto, ładnie, ciepło, klima w środku- oczywiście nie dało by rady bez niej, na wyposażeniu wszystkie naczynia, garnki, pościel. Apartamenty JUMILLA oczywiście ogrodzone aby nieproszeni goście nie mogli wchodzić, brama na pilota, basen dla wynajmujących apartamenty (bardzo czysty). Większość anglików w bardzo różnym wieku.
Będąc na wczasach ludzie powinni odpoczywać, nic nie robić, relaksować się. Ale co mamy poradzić na to, że gotowanie to dla nas przyjemność i już w pierwszy wieczór na kolację były regionalne krewetki. Palce lizać (dosłownie)!
Idąc na plażę PUNT PRIMA mija się kilka bazarków (przeważnie chińskich), przechodzi się koło supermarketów i oczywiście kilku barów i restauracji, jest nawet kasyno :) Jedliśmy w dwóch restauracjach w pobliżu Punta Prima. W jednej skusiliśmy się na Fish & Chips (zdjęcie niżej)- porcje MEGA! za dość przestępną cenę około 9 euro, za to rybka palce lizać, jakby dopiero co wyciągnięta z morza. W drugiej restauracji, CHIŃSKIEJ, płaciliśmy 7 euro za osobę i jedliśmy ile nam się zmieści! Szwedzi stół, bemary, ryże, kasze, frytki, ziemniaki, ryby i owoce morze, mięsa, szynki, owoce, warzywa, lody, 2 rodzaje ciasta (biszkopciki z masą), różnego rodzaje sosy słodkie i słone. Jadło się oczami, ale ile można zjeść?! Jakościowo- wiadomo, czego można oczekiwać za taką cenę w takie ilości. Ja tak nie narzekałam, miałam owoce morza i warzywa :)
W okolicy w której znajdował się nasz apartament jest kilka parków jednak są one zaniedbane, wysuszone, sam piach także oglądać za bardzo nie ma czego. Idąc w stronę plaży krok po kroku jest coraz piękniej, rośliny w Hiszpanii są przepiękne, kwiaty, kaktusy, palmy. Spotkamy tam również sławne tzw CYKADY...
W apartamencie były również rowery, z których oczywiście korzystaliśmy. Przejechaliśmy na nich całą okolicę. Jednak najlepiej jeździć wieczorem gdyż w miesiącu w którym byliśmy (koniec sierpnia) popołudniami okropny upał- bez czapki na głowie nie ma co się pchać na rower!
Polecamy przejechać Calle ros Portalicos- Parque natural de las Lagunas de La Mata y Torrevieja- jest to jeziorko przez które przechodzi droga (jezioro jest sztucznie połączone z morzem i raz jest w nim woda, a raz nie ma). My trafiliśmy na moment w którym woda była, a w nim kąpały się różowe flamingi :)
Będąc w Torrevieja w centrum trafiliśmy na WESOŁE MIASTECZKO, oczywiście idąc tropem dobrej zabawy braliśmy udział w różnych grach próbując coś wygrać. Mi udało się wygrać dużą pluszową KOZĘ! A tato wygrał dość porządny scyzoryk. Rafał chodź walczył do samego końca stwierdził, że dziś nic nie wygra i musi się napić piwa!
Przy drodze zaraz koło morze mnóstwo straganów z różnymi pierdołami, jak to w miasteczku turystycznym. Biżuteria, ciuchy, pamiątki, gadżety, obrazy itp. Idąc dalej tą samą drogą wchodzi się w gąszcz barów i restauracji. Usiedliśmy przy jednej by zjeść bardzo smaczną pizzę i napić się zimnego piwka.
Jako miłośnicy zwierzaków koniecznie musieliśmy odwiedzić Hiszpańskie ZOO. Znaleźliśmy RIO SAFARI (35 km od Torrevieja). Z tego wypadu byliśmy bardzo zadowoleni! Wchodząc można było pooglądać wesołe małpy, później w cenie biletu była przejażdżka koleją po prawie całym ZOO gdzie z głośników można było posłuchać (również w języku angielskim) ciekawych informacji o zwierzakach. W cenie również były 3 przedstawienia z fokami, papugami i słoniem- można było się pośmiać i podziwiać te mądre zwierzaki. Oczywiście wielką rozrywką były KOZY do których można było wejść, karmić je i głaskać. Papuga która jadła orzeszki z ręki, żyrafa która całowała mnie w rękę, lama która nie chciała się całować i przedział ze zwierzętami hodowlanymi.
Będąc już w tym rejonie koniecznie musisz odwiedzić 4 plaże znajdujące się blisko siebie Playa Flamenca, już wspominaną Punta Prima, La Zenia i Cabo Roig. Niedaleko, jakieś 7 km na południe od Punta Prima znajduje się bardzo fajna mała miejscowość Lo Pagan. Tam całkowicie za darmo można się wysmarować błotem leczniczym, poleżeć na luzie na osolonej mocno wodzie, podziwiać meduzy i jak Wam się dobrze trafi to kupić jakieś pierdołki od nielegalnie handlujących murzynów (nam się trafiło akurat jak mieli akcję "Pakuj manele i w nogi! Policja!").
Bardzo dużo mogłabym pisać o miejscach które odwiedziliśmy podczas pobytu w Torrevieja oraz o czasie tam spędzonym. Polecam również odwiedzenie miasteczka Cartagena, większe miasto, fajny deptak, ciekawy rynek, budowle, pomniki. Tam również jedliśmy, ale jestem niezadowolona z tego posiłku i od razu robię anty reklamę. Popatrzcie na zdjęcie niżej, widzicie z boku takie czarne krzesła? Zapomniałam, albo w ogóle nie chciałam zapamiętywać jak ta restauracja się nazywa. Siedliśmy, czekamy 10 min, podchodzi kelner, podaje kartę, my od razu prosimy o napoje. Kelner nie podchodzi do nas około 15 min, w końcu wołamy go, zamawiamy i pytamy o napoje, które przynosi za 10 min. Wypijając połowę swojego napoju, jestem już bardzo zdenerwowana i rozglądam się nerwowo. W końcu przynosi jakieś małe porcje jedzenia, moja paella była dosłownie sucha, 2 krewetki na krzyż, jakieś małe kawałki kalmary. Z miną na kwintę zjadłam. Przy rachunku prawie się rozpłakałam. No cóż i na takie miejsca trzeba trafić w swoim życiu...
świetnie ogląda się Wasze zdjęcia! :)
OdpowiedzUsuńPiękne są! :)
tez polecam Torrevieje bo tam mieszkam!!
OdpowiedzUsuńFajny blog. A byliście nad tym różowym jeziorem?
OdpowiedzUsuń